Komentarze: 3
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zaprosiłeś mnie na kawę.
A moja żona trzymała do chrztu twe dziecko.
Bądźmy szczerzy. Nie chciałeś mej przyjaźni.
Bałeś się być moim dłużnikiem.
-Nie chciałem mieć kłopotów.
-Rozumiem.
W Ameryce znalazłeś raj.
Dobrze zarabiałeś, chroniła cię policja i sądy.
Nie potrzebowałeś mej przyjaźni.
A teraz przychodzisz do mnie:
"Don Corleone, sprawiedliwości".
Ale nie prosisz z szacunkiem.
Nie proponujesz przyjaźni. Nie zwiesz mnie ojcem chrzestnym.
W dniu ślubu mej córki prosisz, bym mordował za pieniądze.
-Byś wymierzył sprawiedliwość.
-To nie jest sprawiedliwość. Ona żyje.
-A więc niech cierpią, tak jak ona.
Ile mam ci zapłacić?
-Bonasera. Bonasera.
Co ja ci zrobiłem, że mnie tak nie szanujesz?
Gdybyś przyszedł w przyjaźni...
drań, co skrzywdził twoją córkę, zostałby ukarany już dziś.
I gdyby ktoś tak uczciwy jak ty miał wrogów...
twoi wrogowie byliby moimi wrogami.
A wtedy obawialiby się ciebie.
-Będziesz mym przyjacielem?
-Ojcze chrzestny?
-Dobrze.
Pewnego dnia, może nigdy nie nadejdzie, poproszę o przysługę.
Ale póki co, dam ci tę..."